Pożegnanie lata. Drukuj

 

 

 

 

 

Magiczna siła ognia zgromadziła 10 września o godzinie 16 z paroma minutami, niemal wszystkich członków Stowarzyszenia i wolontariuszy Hospicjum Królowej Apostołów w Policach.

Ogień buchnął jasnym płomieniem punktualnie o g.16,a niewidzialne wici sprowadziły ogniskowiczów, choć w niedoczasie i nadczasie, a że było to spotkanie pożegnalne lata, wraz z hospicjantami ściągnęła brać domowa.Rodzinom podobnie jak hospicjantom należy się trochę wytchnienia. Niejednokrotnie muszą się dzielić swój czas rodzinny z podopiecznymi hospicjum.

Przybyli mężnie mężowie, żony, rodzice i dzieci oraz rodzeństwo hospicjantów.

 


 


Mężnie też przybył opiekun duchowy naszego hospicjum ksiądz Jacek.

Było mężnie bo ogień buchał. aż po korony drzew.

 




 

Zwyczaj karze każdej uczestniczce pochwalić się wyrobem ogniskowo gastronomicznym, więc panie mężnie przyniosły sałatki i ciasta, plecione, duszone, mięszane mężnie pracowitymi rączkami i paluszkami w nocy. Początek zagaiła Pani Prezes, że cieszy się na tak liczne zgromadzenie rodziny hospicyjnej

wraz z rodzinami i już można było, dorzucać drwa do ognia, wyciągać kije i piec kiełbaski popijając sokami i wodą mineralną. Niektórym członkom stowarzyszenia kiełbaska dwa razy do ogniska wpadała z kijka, zanim trzecią albo czwartą zjedli. Dzieciątka, których namnożyło się wśród rodziny hospicyjnej, chciały skakać przez ogień, podpalać starą tanowską szkołę, ale spacyfikowane przez rodzicieli, wtrajały spieczone kiełbasy na patykach, smaczne sałatki, wypieki cukiernicze o zróżnicowanej słodkości.






Przy zastawionym stole było najmilej i najcieplej, toteż znikały nie tylko kiełbaski pieczone na ognisku, ale i wypieki pań hospicjantek. Był nawet pies,ale nie do upieczenia a własność członka stowarzyszenia wraz z bratem wujecznym. Pies szczekał wszyscy mężnie jedli, mężnie gwarzyli, śpiewali też mężnie, bo członek wspierający Zbyszek grał na gitarze i śpiewał, a nawet flecik wyciągnął by zagrać. Wypadało więc uczestnikom choć raz zafałszować melodię pieśni.

 


 


Gdy wrześniowy zmierzch ocienił Tanowo,przyszła pora gaszenia magicznego ognia, w magiczny sposób.

Panowie dziarsko chwycili inicjatywę w swe męskie ręce, panię od ognia odwróciły oczy ku zachodzącemu właśnie, choć niewidocznemu słońcu,. Oblicza już lgnęły do blasku, aż z nie nacka pani Prezes zamaszystym ruchem polała ognia żar wodą sodową z butelki. Syknęło, buchnęło,parą i dymem a żar zgasł. Zamieranie żywiołu oznajmiało koniec spontanicznej długiej rodzinnej zabawy w gronie najbliższych pracowników, współpracowników, mamuś, braci, mężów, dziatwy, księdza duszpasterza hospicjum i psa.

 


 


Ciasta były pyszne, wszystkie poszły ,sałatki znakomite, same wyszły, co zostało rozeszło się po lodówkach hospicjum firmowych i domowych na przyszły rok. Tylko rogalików z różą nikt nie tknął, bo ich nie było. Kiełbaski zostały na ognisko wiosenne, pies mimo ochoty, ich nie zjadł. Słońce zniknęło za drzewami, choć naprawdę to go nie było, jaśniał tylko żar ognia i ducha.

Pachniało miłością i radością do późnego zmroku, wszystkich współpracujących hospicjantów Hospicjum Królowej Apostołów w Policach, oraz księdza duszpasterza hospicyjnego Jacka.